Jak już dobrze wiecie z tego wpisu, swoje 27 urodziny postanowiłam spędzić w Pradze. Zamiast urządzić duże przyjęcie, zdecydowałam się zainwestować te pieniądze w nowe wspomnienia. Wszystko w zgodzie z moim ulubionym „Collect moments, not things”. Absolutnie nie żałuję ani minuty wyjazdu i ani grosza na niego wydanego. Ba, chętnie znowu zainwestuję takie pieniądze, żeby ponownie zobaczyć to magiczne miasto.

Zacznijmy od hotelu w jakim się zatrzymaliśmy. Była to łódź przycumowana na Wełtawie, która nazywa się Rohan Boat. Z zewnątrz nie wyglądała zbyt zachęcająco, jednak po wejściu na pokład nie miałam wątpliwości, że był to dobry wybór. Znalazłam ją na booking.com i zdecydowałam się na rezerwację z trzech głównych powodów.

Pierwszym był bezpłatny parking, a o to w Pradze bardzo trudno! Drugim był standard, ponieważ na zdjęciach wnętrze łodzi prezentowało się mega (i było takie w rzeczywistości). A trzecim było śniadanie wliczone w cenę. Nie lubię na wyjazdach przejmować się lataniem rano do sklepu i kołowaniem na szybko posiłku. Jeżeli mam taką opcję, wybieram śniadanie w cenie. Szczególnie, że w hotelach macie w większości śniadanie w formie bufetu, więc przynajmniej jestem pewna, że mąż mi się naje i za pół godziny nie będzie marudził ??. Za dwie noce w luksusowej kabinie (nie chciałam standardowej ze względu na urodziny) ze śniadaniami i lokalnym podatkiem płaconym na miejscu zapłaciliśmy 950 złotych.

Drugi co do wielkości wydatek to oczywiście jedzenie. Pierwszego dnia za tradycyjne czeskie kluski ziemniaczane z boczkiem i kapustą zapłaciliśmy 400 koron. Do tej pory jesteśmy na ten wydatek źli, bo nie orientowaliśmy się jeszcze w cenach i zostaliśmy wykukani jak typowi turyści. No, ale raz nie zawsze ?. W każdym razie, nie kupujcie nic z budek na głównym rynku starego miasta. Chyba, że kołacze (trdelnik). One są wszędzie w praktycznie takich samych cenach. W zależności od dodatków 60 – 120 koron. Grzane wino w budkach kosztuje między 30 a 70 koron. My kupiliśmy jedno za 30 i jedno za 60. Zdecydowanie warto dopłacić, to za 30 miało już cały alkohol wygotowany ?.

Kolejnego dnia naszego pobytu byliśmy troszkę mądrzejsi i poszperaliśmy w internecie w poszukiwaniu dobrych knajpek z tradycyjnym czeskim jedzeniem. Znaleźliśmy kilka i powiem Wam jedno, nie warto iść do pierwszej lepszej, która wyskoczy Wam w Google. My poszliśmy. Była to Havelská Koruna. Jak szybko weszliśmy, tak szybko wyszliśmy. Jedzenie wyglądało nieapetycznie a osoby śpiące na ławkach nadawały lokalowi charakteru noclegowni dla bezdomnych. Drugą opcją, którą znaleźliśmy była restauracja Staré Časy. I to jest miejsce, które Wam mega polecamy! Super klimat, przyjemna atmosfera, śmieszni kelnerzy, menu po polsku, przystępne ceny i przepyszne placki ziemniaczane!!! Wspaniale spędziliśmy tam czas ❤️. Za dwa dania plus dodatkowe 6 placków ziemniaczanych (no jak nam zasmakowały to musieliśmy się ich najeść na zapas?) i 3 piwa zapłaciliśmy 700 koron (z napiwkiem, sam rachunek wyniósł 630).

Trzeci wydatek to paliwo i winieta. Jechaliśmy autem rodziców, bo w wakacje wykupowaliśmy do niego zagraniczne ubezpieczenie Assistance. Jest to Seat Alhambra 1.9 TDI. Na jednym baku dojechaliśmy w jedną i drugą stronę (ostatnie 10km na rezerwie). Bak jest wielkości 80l, czyli 80l x 5,25 zł = 420 złotych. Do paliwa doliczamy koszt winiet. Pamiętajcie, żeby nie zamawiać ich ze stron ani nie kombinować, tylko zwyczajnie kupić na stacji albo w jakimś punkcie przy granicy. My za najkrótszą winietę, 10-dniową zapłaciliśmy 65 złotych. W internecie zaczynają się od 68 zł a spotkać można nawet i takie po 75 zł.

Czwarty wydatek to alkohol i pamiątki. Alkohol, czyli wino i piwo. Kupiliśmy 3 butelki wina, każde po około 120 koron (3 x 20zł = 60zł). Jako ciekawostkę powiem Wam, że w żadnym markecie nie mogliśmy znaleźć wina słodkiego. Półsłodkie to był rarytas. Po otwarciu jednak smakowało tak samo jak półwytrawne. Wino suché to wino wytrawne a polsuché to półwytrawne. Ok, pora na pamiątki. Co kupiliśmy i ile za każdą rzecz zapłaciliśmy przeczytacie tutaj. Za wszystkie pamiątki daliśmy 819 koron, czyli około 140 złotych.

Piątym wydatkiem były koszty biletów wstępu. Z płatnych atrakcji byliśmy w Illusion Museum. Zapłaciliśmy 500 koron za naszą dwójkę. Fajne miejsce, ale drugi raz bym się nie skusiła. Chcieliśmy iść jeszcze do Sex Machines Museum, które też tyle kosztowało, ale niestety nie starczyło nam czasu. W drodze powrotnej z Pragi wjechaliśmy jeszcze do kaplicy czaszek w Kutná Hora i tam za wstęp zapłaciliśmy 240 koron za nas oboje.

Podsumowując, wydaliśmy 950 zł za hotel + 240 zł za jedzenie i picie (uwzględniłam też kołacza, którego zjadłam i półtoralitrowe piwo, które Piotrek zabrał do domu) + 485 zł za paliwo i winiety + 200 zł za alkohol i pamiątki + 125 zł za bilety wstępu. Razem 2 000 złotych. Biorąc pod uwagę, że na imprezę urodzinową wydawałam około 1 000 złotych plus Piotrek kupował mi prezent za drugie tyle to wyjazd był cudowną odmianą. I to za te same pieniądze!

A jak według Was, opłacało mi się czy nie? Wybralibyście taką alternatywę na moim miejscu? Wiem, że dla mnie i Piotrka był to niezapomniany wyjazd. Odkryliśmy kolejne piękne miasto, do którego będziemy chętnie wracać i wspominać je z sentymentem. 

PS. Zapomniałam doliczyć koszty komunikacji miejskiej! Jeździliśmy tramwajami. Kupiliśmy 12 biletów po 25 koron, czyli razem 300 koron (ok. 50 zł). I jeszcze przypomniało mi się, że w drodze powrotnej wpadliśmy do KFC i tam też zostawiliśmy z 50 zł ?. Czyli łącznie wyjazd do Pragi wyniósł nas 2 100 złotych.