Nigdy nie lubiłam walentynek. Najgorzej było za czasów podstawówki. W większości szkół funkcjonuje wtedy poczta i można wysyłać kartki do „ukochanych”. Szczerze tego nienawidziłam. Najładniejsze dziewczyny zawsze dostawały po kilka kartek, brzydsze żadnej. Co było kryterium „piękności” dziewczyn? Patrząc na to obecnie, z dystansu, nie mam pojęcia ?. Myślę, że była to kwestia popularności i pewności siebie tych właśnie dziewczyn. Dziwił mnie fakt, że wszystkie się tymi kartkami tak podniecały. Ja miałam zawsze nadzieję, że nie dostanę tego „wyróżnienia”. Nie lubiłam w tych czasach być w centrum uwagi a otrzymanie kartki się z tym ściśle wiązało.

Mój pogląd dotyczący walentynek zmienił się w gimnazjum, kiedy zaczęłam przyjaźnić się z trzema wyjątkowymi dziewczynami. Jakieś 15 lat później, zostały druhnami na naszym ślubie. Dzięki nim zaczęło mnie to „święto” interesować z innej strony. Wysyłałyśmy kartki do siebie nawzajem, a czasem też do innych koleżanek. Podpisywałyśmy się, żeby nie było, że byłyśmy „mean girls”, które szydzą z uczuć innych. Rzeczywiście mega miło było zostać wyróżnioną w tym dniu. Niekoniecznie przez facetów. Dobra przyjaciółka zostanie z Tobą na całe życie. To też forma miłości.

Mój mąż zdecydowanie nie jest typem romantyka. Jak chcę iść na randkę, to muszę ją sama zaplanować. Jak mam ochotę coś od niego dostać, to muszę mu powiedzieć. Tak więc w tym roku, profilaktycznie, na miesiąc przed walentynkami powiedziałam Piotrkowi, że mu na mnie nie zależy ?. Miałam TE dni i jakoś mnie wzięło na uświadomienie mu, że żonę nie wystarczy zdobyć raz ?. Albo będzie to robił systematycznie, albo pojawią się problemy. Następnego dnia dostałam sms-a, żebym zarezerwowała dla niego weekend 15-17.02.19r. Tak też zrobiłam.

W trakcie tego miesiąca oczekiwania, dowiedziałam się czegoś o sobie. Jestem cholernie niecierpliwa i ciekawska ?. Nie dość, że Piotrek nie powiedział mi, gdzie jedziemy, to jeszcze nie wiedziałam, co będziemy tam robić. Nie miałam pojęcia, jakie ciuchy zabrać i jak się psychicznie do wyjazdu naszykować. Wierciłam mężowi dziurę w brzuchu, żeby uchylił rąbka tajemnicy. A ten nic, ani słowa. Szacun dla niego, bo ja chyba bym się złamała. Tym bardziej, że próbowałam go podejść i prośbą, i groźbą, i szantażem ?. Nawet, kiedy nadszedł wreszcie ten wyczekiwany 15.02, pary z ust nie puścił.

Jechaliśmy w nocy, bo Piotrka przetrzymali dłużej w pracy. Dojechaliśmy na miejsce mega późno, była mgła i dopiero jak skręciliśmy w bramę, to dowiedziałam się, gdzie mnie ten mój mąż wywiózł. Miejsce nazywało się „Malutkie Resort” i od razu wiedziałam, że mi się spodoba. A kiedy dowiedziałam się, że nocujemy w drewnianym domku to już w ogóle była pełnia szczęścia. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jaki widok zastanę rano. Wyobraźcie sobie szok, jaki przeżyłam, kiedy otwierając drzwi w drodze na śniadanie, zobaczyłam helikopter na trawniku ??.

W sobotę Pio był dalej tajemniczy i kazał mi się naszykować na atrakcję o godzinie 13. Okazało się, że zamówił nam jazdy konne ?. Wtedy zdałam sobie sprawę, że mam obok człowieka, który naprawdę mnie zna. Z końmi związana byłam praktycznie od dziecka, ale od pięciu lat nie miałam z nimi styczności. Strasznie tęskniłam. Trafiliśmy na świetnego instruktora i pojeździliśmy sobie razem prawie dwie godziny. Dzisiaj umieram na zakwasy ?. Po tej atrakcji byliśmy tak wykończeni, że ogarnęliśmy się i poszliśmy na obiadokolację.

I tu muszę Wam powiedzieć, że restauracja w Malutkie Resort jest przecudowna. Dawno nie jadłam tak dobrego jedzenia. Cały kompleks, przypominał mi troszkę centrum sportowo-rekreacyjne „Zbyszko”, ale jeżeli chodzi o posiłki to nie ma porównania. W Malutkie zjedliśmy najlepszą kolację ever. Byliśmy mega głodni po jeździe, więc przegięliśmy z ilością dań, ale jakoś daliśmy radę wszystko zmieścić ???. Możemy z czystym sumieniem polecić tatar, zupę chrzanową, zalewajkę i dzikiego burgera (z mięsem z dzika). Ooo rany, od dzisiaj powrót do #chudaopona a ja myślę tylko o tej kolacji ?❤️.

Po tej uczcie, wróciliśmy do domku, gdzie czekała na mnie kolejna niespodzianka. Mój mąż wspiął się na swoje wyżyny romantyzmu. Były płatki róż, świece, balony, girlandy i inne dekoracyjne pierdółki, które kocham. Plus nasze ulubione wino ❤️. I serial, który razem ostatnio oglądamy. Nie mam słów, żeby to wszystko tak naprawdę opisać. Wreszcie poczułam radość z walentynek.

No i nadeszła niedziela. Nawet nie macie pojęcia, jak przykro było mi odjeżdżać. W „Malutkie Resort” mogłabym spędzić jeszcze z tydzień. Jest tam mini-zoo, w którym możecie podziwiać dziki, sarny, jelenie, lamę, barany, owce, kozy, kucyki i osiołka. Jak znudzą się Wam spacery i oglądanie zwierząt, wtedy można zainteresować się jazdą konną, paintballem, parkiem linowym, gokartami, quadami i innymi rozrywkami, które proponuje resort. Nie da się tam nudzić.

Wymeldowaliśmy się z naszego domku koło 11, poszliśmy zrobić trochę zdjęć i dowiedziałam się, że czeka na mnie jeszcze jedna niespodzianka. Piotrek zabrał mnie do MDK w Radomsku na seans filmu „Planeta Singli 3”. Jakkolwiek nie przepadam za polskimi filmami, tak ten chętnie obejrzę jeszcze raz. Trzy razy się popłakałam, w tym raz ze śmiechu. I do tej pory mam pompę, kiedy przypomnę sobie scenę z krową ???. Wyszliśmy z kina i wróciliśmy do domu około 16. Psie dzieci tak się stęskniły, że aż piszczały na nasz widok ?.

Tak właśnie wyglądały nasze walentynki w tym roku. 14.02 nie zrobiliśmy nic, ale weekend spędziliśmy wyjątkowo. Według mnie, nie ważna jest data, tylko idea. Okazywanie miłości drugiej osobie i zabieganie o jej podtrzymanie w związku nie powinno mieć miejsca tylko raz w roku. Róbmy to częściej! Oczywiście w ramach naszych możliwości czasowych i finansowych. Pamiętajcie, że randka nie musi być droga. Tutaj pisałam Wam o różnych możliwościach spędzania walentynek. I dziewczyny, bierzcie też sprawy w swoje ręce. Mówcie jasno, czego chcecie i oczekujecie. Wtedy nie zawiedziecie się na swoich facetach ❤️. Możecie też przejąć stery i same coś zorganizować. Będziecie wtedy miały w 100% to, co sobie wymyśliłyście ?. Ja tam nie mam problemów z zarezerwowaniem biletu do kina czy teatru, kupieniem sobie kwiatów czy naszykowaniem kolacji. Pod warunkiem, że ta druga strona też daje coś od siebie i następym razem to ona się postara.

I żeby nie było, że ja tak kolorowo to mam co roku. To są tak naprawdę pierwsze walentynki, które świętowaliśmy od kiedy jesteśmy razem (2014 rok ?). Pięć lat o taki weekend walczyłam. Zdarzały mi się przepłakane walentynki, rocznice, urodziny czy imieniny, bo mojemu mężowi się o nich zapomniało. Na plus jest zdecydowanie to, że z roku na rok jest lepiej i coraz częściej dostaję to, czego oczekuję. Myślę, że to kwestia „dotarcia” i poznania siebie nawzajem. Ja jestem z tych osób, które zamiast prezentów, wolą coś przeżyć. Wyjazd, randka, kolacja w domu… obojętne, ważne są emocje i uczucia, które wtedy się pojawiają. I mój mąż zaczyna wreszcie to rozumieć.

A jak tam Wasze walentynki? Spędziłyście je tak, jak chciałyście? Czy może zawiodłyście się na swoich wybrankach?