Zapewne kiedy patrzycie na mnie na zdjęciach myślicie jaki to fajny ze mnie facet jest ?. Przystojny, dobrze się ubiera, ma auto, fajną pracę, nieźle zarabia, więc nic dziwnego że wzięła go za męża (komentarz Sylwii: ???). Wszystko wydaje się super, ładnie, pięknie, ale czy tak było zawsze? No cóż… absolutnie nie. To Sylwia odmieniła moje życie, kiedy pod koniec 2014 roku nie patrzyła na to kim jestem i co mam, tylko uwierzyła w to kim mogę się stać. Wiecie kim byłem i co miałem, gdy moja żona mnie poznała? Byłem ogromnym biedakiem, mającym ponad 10 000 złotych długów i kilku komorników. Zarabiałem 1600 złotych i żeby nie myśleć o swoim położeniu, wydawałem z tego 1200 złotych na zielsko. Na życie zostawało więc 400… Chodziłem w dziurawych butach, nie miałem pięciu zębów, w mieszkaniu miałem laptopa, subwoofer i czajnik elektryczny, żeby móc się myć w misce z ciepłą wodą (metamorfozę tego mieszkania możecie zobaczyć tutaj). Sam już przestałem wierzyć, że moje “piękne” zielone życie zmieni się na lepsze. Byłem pewny, że może być tylko gorzej. Na szczęście spotkałem Sylwię. Ale ale, zacznijmy od początku.

Odkąd moja pamięć sięga, rodzice byli już po rozwodzie. Wychowywałem się początkowo z bratem i siostrą (drugi brat był u babci jako rodzinie zastępczej) w łódzkim bloku na Retkini. Mama utrzymywała nas z renty i alimentów, które dawały łączny dochód na cztery osoby w wysokości około 1200zł/1400zł. Jak się możecie domyślać, było ubogo. W tym czasie uczęszczałem do przedszkola. Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, pieniążków na życie nie wystarczało. Mama zaczęła dorabiać zbierając złom, makulaturę, butelki, puszki, itp. Szybciutko się to rozniosło po osiedlu i zaczęła być wyśmiewana, wyzywana i obrażana. Niedługo później, także i my – jej dzieci. W tym czasie mama zaczęła też brać na raty różne rzeczy. Długi za kredyty i mieszkanie rosły, bo kasy nie starczało nawet na jedzenie. Pomagały nam różne sklepy, do których mama chodziła i prosiła o skrawki wędlin czy produkty z końcem przydatności. Byłem w szkole wyzywany za sposób dorabiania przez matkę oraz przez nazwisko, Baran. Do tego jeszcze śmierdziałem, bo mieliśmy w domu cztery niekastrowane koty. Krótko podsumowując, ten okres życia to była jedna wielka bieda i ciągłe wyzwiska. Robiłem co tylko chciałem, mama nie dawała sobie ze mną rady. Nie miałem kolegów, o koleżankach mogłem tylko śnić.

Pewnego razu, będąc już w gimnazjum, jeździłem po osiedlu na deskorolce i spotkałem grupkę chłopaków, którzy zawsze mnie wyzywali. Tym razem jednak zawołali, żebym dał im się „bryknąć” na desce. Pozwoliłem każdemu się przejechać i w taki sposób zdobyłem pierwszych kolegów. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczyło. Zacząłem z nimi palić papierosy, jarać zielsko, zaliczyłem pierwszą libację alkoholową (skończoną na toksykologii). Podkradałem pieniądze mamie, choć sytuacja materialna w domu była coraz gorsza. Opuszczałem szkołę, przez co nie zdałem do drugiej klasy gimnazjum. Mama dostała wtedy pismo, że zostajemy z bratem umieszczeni w domu dziecka. Później wyszło, że tylko brat miał tam iść a mnie mama oddała przy okazji. Czy to prawda, nie wiedziałem i w sumie miałem to gdzieś.

Tu rozpoczyna się kolejny etap, w którym mam 15 lat i mieszkam w domu dziecka. Będąc bardzo towarzyską osobą, nie miałem żadnego problemu z oswojeniem się w nowym otoczeniu. Tam już skończyły się wyzwiska, śmierdzenie oraz wyśmiewanie się z tego, jak mama dorabiała. Część dzieciaków miała jeszcze gorszy start ode mnie. Nikt nikogo nie oceniał. Jedzenia też nie brakowało, także było super. Problem jednak stanowiło to, że dalej paliłem papierosy i zielsko. Życie na tym etapie kręciło się wokół jarania, dzień w dzień kombinowanie jak zdobyć na to pieniądze. W domu dziecka jest się do osiemnastego roku życia. Jeżeli ktoś się uczy lub pracuje, to przechodzi do tzw. “mieszkania chronionego” (kilka pokoi dla kilku osób, aby tam czekali na lokal, który przyznaje miasto dla wychowanka domu dziecka). Nie uczyłem się ani nie pracowałem, więc gdy już byłem bliżej dziewiętnastego roku życia, bidul miał dobry powód, aby się mnie pozbyć.

Mieszkania od miasta jeszcze wtedy nie dostałem, więc dom dziecka umieścił mnie w domu św. Alberta (schronisko dla bezdomnych). Pomyślałem, że dam radę. Wchodząc do środka budynku ujrzałem korytarz, na którym mieszkali bezdomni. Korytarz pełen łóżek i kręcących się ludzi… chodzących o kulach, jeżdżących na wózkach inwalidzkich, bez kończyn. Dostałem się do swojego pokoju, gdzie znajdowało się jakieś 15 łóżek piętrowych, kilka “pojazdów” inwalidzkich, ścisk i oczywiście siwo od dymu papierosowego. Zostawiłem swój bagaż i pojechałem błagać brata, żeby mnie jakiś czas potrzymał pod swoim dachem. Na szczęście się zgodził. Po miesiącu czy dwóch musiałem poszukać innego dachu nad głową, ponieważ brat miał swoje plany a mnie w nich nie było. Nocowałem po kolegach i gdzie w sumie tylko mogłem. W końcu dostałem propozycję mieszkania 14m2, które oczywiście przyjąłem.

Dalej nie miałem żadnej pracy, żadnego dochodu. Po jakimś czasie dostałem wyprawkę na urządzenie mieszkania w wysokości około 3000 złotych. Co zrobiłem w mieszkaniu i co do niego kupiłem, mając gołe ściany i zlew z kranem z którego leciała zimna woda? Nic. Kupiłem za to kilka ubrań dla siebie wydając może z 600 złotych, 500 złotych dałem za samochód od kolegi, trochę oczywiście przejarałem i ostatnie 1200 złotych zgubiłem. Auto sprzedałem za 200 zł i skończyło się bogactwo. Dalej mieszkałem wszędzie indziej niż w swoim domu, jarając i nie mając pracy. Pomagali mi koledzy i koleżanka, a to dachem nad głową a to jedzeniem. Oczywiście w tym czasie ani razu nie zapłaciłem za mieszkanie czynszu, prąd też został odcięty. Wziąłem telefon na abonament, który od razu sprzedałem a dług za niepłacone rachunki rósł. Jeździłem łódzkim mpk na gapę, za co też finalnie zebrała się niezła sumka.

Mając 21 lat w  końcu znalazłem pracę jako pracownik przeprowadzek, czyli tragarz. Pracowałem tak przez 1,5 roku. Dostawałem dniówki, które wydawałem na bieżąco. Oczywiście nie na rachunki. Kupowałem po całym dniu ciężkiej pracy jaranie, papierosy i jedzenie. Wtedy też załatwiłem sobie trochę mebli z przeprowadzek i prąd przedpłatowy. Poznałem nawet pewną dziewczynę, z którą byłem niedługi czas. Załatwiła mi pracę na budowie. Pracowałem tam około dwóch miesięcy, ale to nie było zajęcie dla mnie. Dziewczyna mnie zostawiła. Kolejną pracę załatwił mi kolega w firmie produkującej chemię budowlaną. Zarobki 1600 złotych. Niestety dalej nie płaciłem żadnych rachunków, długi rosły, pojawiły się pierwsze sprawy sądowe. Z żadną dziewczyną nie byłem wtedy dłużej niż tydzień.

W końcu doszło do mnie, że jednak nie tego chcę w życiu. Chciałbym mieć jedną kobietę, która mnie pokocha i będzie chciała ułożyć sobie ze mną życie. Wiedziałem, że taka się nie znajdzie, ale mimo wszystko wierzyłem, że stanie się cud. Chciałem spłacić długi i zacząć spełniać swoje marzenia. Tymczasem miałem 7000 złotych długu za mieszkanie, 1200 złotych długu w mpk, 1200zł zaległego abonamentu, ponad 1000 złotych kosztów komorniczych i sądowych. Nie miałem kasy na dentystę, więc pięć zębów doprowadziłem do stanu, w którym nadawały się tylko do wyrwania (zdjęcie jak to wyglądało macie na końcu wpisu). Marne były moje szanse na normalne życie.

Jak sami widzicie, moje życie kiedyś wyglądało zupełnie inaczej niż obecnie. W kolejnej części wpisu dowiecie się jak poznałem swoją żonę, w jaki sposób spłaciłem długi i zmieniłem życie. Nie czuję się dobrze wracając pamięcią do starych czasów, ale chcę opowiedzieć swoją historię. Może pomoże ona odzyskać nadzieję komuś, kto obecnie jest na dnie. Ja tam zdecydowanie byłem. Bagno po same uszy. A skoro mi się udało wydostać, to innym też musi. Wystarczy chcieć zmiany i nie odrzucać dawanych szans i oferowanej pomocy. Plus, szanować dobrych ludzi. Niewielu ich na tym świecie zostało.