Łatwo jest przyznawać się do sukcesów. Te chciałby osiągać każdy z nas. Gorzej sprawa ma się z porażkami. Chociaż, szczerze mówiąc, ja wolę każde swoje potknięcie rozpatrywać jako lekcję na przyszłość. Miałam zamiar już w tamtym tygodniu dodać Wam ten wpis, ale ciągle to przekładałam. Chciałam naprawić swoje błędy, zanim do Was wrócę. Na szczęście, dzięki determinacji i wsparciu Piotrka, udało mi się.

Jak zapewne pamiętacie, całkiem poważnie rozchorowałam się na początku lutego. Zupełnie na bok zszedł temat diety, a tym bardziej ćwiczeń. W łóżku spędziłam prawie trzy tygodnie. W czwartym tygodniu miałam do Was wrócić, o czym informowałam we vlogu. Nie udało mi się to. Byłam wciąż osłabiona, nie mogłam ćwiczyć, a ostatnią rzeczą o jakiej marzyłam było stanie przy garach i samodzielne gotowanie. Do tego wszystkiego doszedł fakt, że jak zmusiłam się wejść na wagę, to było tam zaledwie 0,5 kg więcej. Tak mnie ucieszyło, że mimo jedzenia wszystkiego i nie liczenia kalorii nie przytyłam, że przysiadłam troszkę na laurach.

W piątym tygodniu przyszło otrzeźwienie. Po totalnej labie, bardzo tłustym czwartku i wrzucaniu w siebie śmieciowego jedzenia, waga pokazała już 3 kg więcej. Była rozpacz. I wkurzenie na samą siebie. Nie nawykłam jednak do użalania się nad sobą, więc od razu wymyśliłam plan powrotu do uzyskanej w styczniu wagi i ponowne rozpoczęcie projektu #chudaopona w szóstym tygodniu (licząc od rozpoczęcia choroby).

Plan zakładał ćwiczenia minimum cztery razy w tygodniu, samo zdrowe jedzenie i odstępstwo od diety jedynie raz w tygodniu. I to „odstępstwo” ma nie być pizzą czy innym mega tłustym ustrojstwem. W minionym tygodniu napiłam się wina i zjadłam deser z mleka kokosowego, daktyli i masła z orzechów laskowych ?. Nadwyżka kaloryczna zapewne była, ale myślę, że mi to zupełnie nie zaszkodzi.

Jak zawsze, kiedy się na coś uprę, udało mi się. W tydzień zgubiłam nadprogramowe kilogramy i wróciłam do formy. Ćwiczyliśmy z Piotrkiem cztery razy w poprzednim tygodniu, po minimum godzinie. Jedliśmy trzy posiłki dziennie i przez 6 dni nie dotknęliśmy mięsa. Trzymamy się wreszcie razem i mąż nie kusi mnie wszelakimi przekąskami. Wreszcie jemu też zaczęło zależeć na zrzuceniu nadprogramowych kilogramów.

Muszę Wam też powiedzieć, że Piotrek miał w niedzielę urodziny (dlatego wpis pojawia się dopiero dzisiaj ?). Świętowaliśmy je oczywiście przez dwa dni ?. I mimo sobotniej wycieczki na gokarty i do kina, nie porzuciliśmy diety. Z tego miejsca muszę jeszcze się pożalić i zhejtować Cinema City w Manufakturze za brak jakiegokolwiek zdrowego jedzenia w ofercie. Myślę, że żyjemy w czasach coraz większej świadomości żywieniowej społeczeństwa i posiadanie w „menu” tylko opcji w postaci popcorn/nachos/batoniki/orzechy w pseudo czekoladzie jest mega słabe. Byliśmy bardzo głodni, więc Piotrek z bólem serca wziął nachos a ja najmniejsze zło, czyli sorbet z mango Grycan’a. Skład do bani, ale przynajmniej tylko 100 kcal.. ?.

W niedzielę zjedliśmy dwa zdrowe posiłki. Jednak po obiedzie mama wjechała z tortem bezowym i Pio trochę popłynął ?. To jego ulubione ciasto a ma szansę je zjeść bardzo rzadko, więc mu wybaczyłam ?. Ja nawet nie spróbowałam. O 21 wpadli do nas znajomi z życzeniami-niespodzianką dla Piotrka i mega szacun dla nich. Wiecie, co przynieśli w prezencie zamiast słodyczy? Muesli, chrupki kukurydziane i wafle ryżowe ?. Takiego wsparcia nam potrzeba ?. Fajnie, jak ktoś doceni to, że się człowiek stara ten cholerny tłuszcz z dupska zwalić ?.

Co dalej? No cóż, ten tydzień, który będę traktowała jako początek drugiego miesiąca projektu #chudaopona, rozpoczęliśmy trzema zdrowymi posiłkami i godziną ćwiczeń. Mam nadzieję, że utrzymamy taki stan rzeczy do niedzieli i będę mogła Was poinformować o efektach we vlogu i we wpisie ❤️. Zaczynam z czystą kartą, od stanu mojego ciała, który uzyskałam pod koniec stycznia. Moim marzeniem jest zrzucić minimum 10 kg do końca kwietnia. Wtedy wyjeżdżamy na wycieczkę po Włoszech i już zamówiłam ciuchy o dwa rozmiary za małe ?. Jak nie schudnę, to nie będę miała co na siebie założyć. To całkiem dobra motywacja ?.

Jak tam u Was? Trwacie w diecie, czy też polegliście? Też Wam tak trudno wrócić na dobre tory?