Przyznam, że trochę clickbait’owy ten tytuł, ale chciałam zwabić tutaj jak największą ilość osób. Jeżeli używacie podrabianych kosmetyków, to po prostu musicie zostać uświadomieni. Ja nigdy nie korzystałam z podróbek, bo jestem alergikiem i muszę znać dokładne składy zarówno kosmetyków kolorowych, jak i pielęgnacyjnych. Nawet z perfumami mam czasem problem. Widziałam jednak na grupach Aliexpress, do których należę na Facebook’u, że dziewczyny masowo kupują podrabianą kolorówkę „Kylie”, „Huda”, „Anastasia Beverly Hills”, „Mac” czy „Too Faced”. Nigdy się nie wymądrzałam, każdy niech robi co chce. Nie mam zamiaru nikogo potępiać, że chce zaoszczędzić, bo ceny niektórych kosmetyków są absurdalne. Jednakże! Ostatnio obejrzałam odcinek dokumentalnego serialu na Netflix’ie „Niebezpieczne produkty”, później zaczęłam sporo czytać o podrabianych kosmetykach i zwyczajnie czuję się w obowiązku uświadamiać ludzi i podać tą wiedzę dalej.

Dziewczyny zaopatrują się w podróbki z wielu powodów, ale najważniejszym jest prawdopodobnie chęć przynależności do „elity”, którą stać na oryginalne kosmetyki. Pytanie ode mnie jest jedno – czy kiedykolwiek czytałyście składy markowych produktów? Ja chętnie daję się nimi malować makijażystce na wielkie wyjścia (raz na ruski rok ?), ale sama bym w życiu w nie nie zainwestowała. Zdecydowanie wolę zostać przy kolorówce bez rozpuszczalników, parabenów, silikonów i innych paskudztw. W sumie to staram się wymieniać przy każdej możliwej okazji wszystkie kosmetyki na te naturalne. Są one już ogólnodostępne i znajdziecie je w każdym Rossmann’ie czy Hebe. Ich ceny są dużo bardziej przystępne od kolorówki w Sephorze czy Douglasie. A śmiem twierdzić, że składy miażdżą te z „perfumerii”.

No ale dobra Sylwia, do brzegu! Miałam pisać o podróbkach, a oczywiście zaczęłam temat o zajebistości naturalnych kosmetyków ??. Musicie mi wybaczyć, ale ja dalej nie rozumiem fenomenu wielkich marek. Dlaczego wszyscy mają używać tego samego? I czemu wiąże się to z jakimś chorym symbolem statusu społecznego? Skąd ta żądza posiadania najnowszych produktów? Masz pomadkę „Kylie”, czy paletkę „Huda” to pokazujesz jak bardzo Cię na wszystko stać? Bitch, please… Serio laski, media Wam wmówiły, że tego potrzebujecie. A wcale nie musicie wydawać takich hajsów na kosmetyki. Zastanówcie się najpierw, czy dany kosmetyk jest naprawdę taki super, że musicie go mieć, czy może coś sobie w ten sposób kompensujecie.

Teraz skupmy się już na kosmetykach podrabianych. Czyli najgorszym ścierwie, jakie możecie sobie zafundować. Zacznijmy od tego, że kupując podróbę, dostajecie tylko wygląd oryginału (a czasem i to jest marne). Czyli jeśli kupujecie podróbkę to nie dlatego, że chcecie zajebiście się umalować, tylko pragniecie pokazać że macie coś drogiego i markowego. I spoko, o ile wrzucicie z tym tylko zdjęcie na Insta i wypieprzycie to gówno do kosza. Gorzej, jeżeli zaczniecie go używać. Przyjrzyjmy się tej kwestii głębiej.

Skąd pochodzą podróbki i gdzie można je kupić?

Praktycznie wszystkie podróbki pochodzą z Chin i dostać je można zarówno w sklepach internetowych, jak i stacjonarnie na przeróżnych miejskich rynkach. Serwisy typu AliExpress, Amazon, eBay, czy nawet nasze polskie Allegro nic z tym nie robią, bo im się to nie opłaca – przecież zarabiają na każdej przeprowadzonej transakcji. Jedyna osoba, która na tym interesie traci to konsument, ponieważ naraża swoje zdrowie (i jeszcze za to płaci…).

Podróbki kosmetyków nie są tworzone w laboratoriach. O sterylnych warunkach można sobie jedynie marzyć. Pan Chińczyk i pani Chinka warzą je w brudnym garze w jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi stodole. Mogą chwilę wcześniej doić krowę, rozrzucać obornik, podcierać się po wypróżnieniu czy dłubać w nosie. I po wszystkim nie myć rąk. W końcu nikt tego nie kontroluje. Proces produkcji jest masowy i liczy się czas i wykonanie jak największej ilości podrób w możliwie najtańszy sposób. W dokumencie, który obejrzałam, chemicy zbadali skład podróbek cieni i pomadek. Znaleźli tam koński mocz, szczurze bobki i inne zwierzęce odchody, arszenik, ołów, rtęć, całe rzesze bakterii, cyjanek i azbest. Zastanówcie się, czy chcecie to na siebie nakładać.

Co mogą zrobić naszemu zdrowiu?

Podrabiane kosmetyki zawierają mnóstwo substancji rakotwórczych. Poziom toksyn może prowadzić do ciężkich reakcji alergicznych, wysypki skórnej, poronień, problemów z pamięcią i koncentracją, czy oparzeń. Czasem podróbki mogą wywołać długotrwałe problemy zdrowotne m.in. wysokie ciśnienie krwi lub niepłodność. Dziewczyna, która występowała w „Niebezpiecznych produktach” zakupiła nieświadomie podrabiany zestaw Kylie Lip Kit. Po nałożeniu okazało się, że „pomadka” skleiła jej usta do tego stopnia, że nie mogła ich rozerwać. Podobno dodanie super glue do szminki sprawia, że jest ona bardziej błyszcząca. Mniejsza, że później nie można warg rozkleić ?. Logika chińskich producentów powala. No, ale im zależy tylko na zysku, a nie na opinii i zadowoleniu klientów. Poza tym, w badanych podróbkach często znajduje się gronkowca, który może powodować liszajec, zapalenia tkanek, czyraki, jęczmień, zapalenie spojówek, czy krosty. Krótko mówiąc, same obrzydliwości.

Jak odróżnić podróbkę od oryginału? Gdzie zaopatrywać się w kosmetyki?

Obecnie odróżnienie podróbki od oryginału jest niezwykle trudnym zadaniem. Dziewczyna, której przypadek opisałam powyżej skusiła się na pomadkę z eBay’a, ponieważ zapasy produktu w sklepie internetowym marki były wyprzedane. Producenci stosują technikę ssania, czyli wytwarzają towar w niedostatecznej ilości, aby zwiększyć na niego popyt. Przez niedostępność towaru jeszcze bardziej chcemy go mieć. I tu robią sobie sami krzywdę, bo ludzie zamiast czekać na kolejny „drop”, to pędzą kupić te produkty w innych miejscach.

Podróbki są już tak dobrze robione jeżeli chodzi o wygląd, że naprawdę trzeba się natrudzić, żeby je rozpoznać. Najlepszą opcją jest porównanie opakowania z tym na stronie producenta. Wnikliwe. Jednak najlepiej po prostu zaopatrywać się w kosmetyki w sprawdzonych miejscach. Jeżeli jesteście makijażowymi freak’ami, to kupujcie produkty na stronach internetowych marek, lub w autoryzowanych perfumeriach (Sephora, Douglas). Jak połasicie się na tańszy kosmetyk z jakiegoś sklepu online, prawdopodobnie kupicie podróbę niewiadomego pochodzenia. Sprawdzajcie możliwości płatności, reklamacji, zwrotu, czas dostawy. Generalnie wszystko to, co zapewniają legalnie działające sklepy. Jeżeli już skusicie się na produkt z podejrzanego źródła, idźcie do Sephory i najpierw powąchajcie i pomacajcie oryginał (np. rozcierając cień czy pomadkę na dłoni). Później porównajcie to z zapachem i konsystencją zamówionego towaru. Jeżeli będą się różnić, oddajcie ten kosmetyk (macie 14 dni na zwrot towaru zakupionego przez internet bez podawania przyczyny).

Podsumowanie

Wiem, że kupowanie podróbek kusi. Teoretycznie dostajecie ten sam produkt w dziesięciokrotnie niższej cenie. No właśnie – teoretycznie. Jedyne bowiem, co podróbka ma wspólnego z oryginałem, to opakowanie. Co znajdziecie w środku? Na to pytanie odpowiedzieć będzie mógł Wam tylko chemik, któremu dacie zakupiony produkt do przebadania. Nie wiecie bowiem, czy na twarz nałożycie ludzkie lub zwierzęce odchody, niewiadomego pochodzenia barwniki, gronkowca czy substancje rakotwórcze. Zastanówcie się, czy naprawdę chcecie się czymś takim wysmarować.

Podrabiane kosmetyki kupują zazwyczaj dziewczyny poniżej 25 roku życia. Spowodowane jest to tym, że chcą dopasować się do panujących trendów, nie odstawać od rówieśniczek i pokazać, że są w stanie sobie na „markowy” produkt pozwolić. Tylko laski przemyślcie sobie, czy później chcecie się mierzyć z powikłaniami, jakie może za sobą nieść malowanie się podróbkami. Według mnie, nie warto sobie tego robić. Lepiej kupić coś przebadanego i tańszego w drogerii (albo oryginał w perfumerii), niż inwestować w kosmetyki niewiadomego pochodzenia o nieznanym składzie. Bądźcie same oryginalne a nie będziecie potrzebowały markowych produktów, żeby podkreślić swoją wyjątkowość.