Dzisiaj mijają dokładnie dwa miesiące od mojej operacji wyrostka robaczkowego. Chcę tutaj opisać co mnie spotkało, żeby osoby poszukujące informacji (jak ja w trakcie pobytu w szpitalu), miały do nich łatwiejszy dostęp. Wbrew pozorom, nie tak łatwo dowiedzieć się szczegółów jeżeli chodzi o operację, czy okres rekonwalescencji. Strasznie mnie to denerwowało. Człowiek leży bezradny i jest zdany na łaskę (a częściej niełaskę) lekarzy i pielęgniarek. Zacznijmy więc od początku.

12 grudnia około 23 poczułam lekkie kłucie w prawej pachwinie. Nie przejęłam się tym zbytnio i poszłam spać. Kiedy obudziłam się w piątek 13 grudnia, ciężko było mi wstać z łóżka. Bolało mnie w prawym boku (od wysokości pępka, aż po pachwinę). Umówiłam się więc do lekarza ogólnego. Ból w ciągu godziny całkowicie przeszedł i w gabinecie nie odczuwałam żadnych dolegliwości. Lekarz stwierdził, że to zapewne jakiś problem ginekologiczny. Nie dostałam skierowania ani do specjalisty, ani na dodatkowe badania. Jestem już przyzwyczajona do niekompetencji i znieczulicy lekarzy. Nie chciałam, żeby się okazało, że w sobotę złapie mnie większy ból i będę musiała spędzić weekend w szpitalu. Umówiłam się więc na prywatną wizytę u ginekologa.

Ginekologa znalazłam na portalu znanylekarz.pl. Miał chyba najwięcej opinii wśród łódzkich lekarzy i zdecydowana większość była pochlebna. Udałam się więc do gabinetu lek. Michała Pietrzaka. Kiedy okazało się, że to na bank nie sprawy ginekologiczne, pan Pietrzak zdecydował się zrobić mi dodatkowo usg brzucha. W trakcie badania stwierdził, że jestem drugą jego pacjentką, u której widzi powiększony wyrostek robaczkowy. Dostałam skierowanie do szpitala ze wstępną diagnozą zapalenia wyrostka robaczkowego. Gdyby diagnoza była błędna, miałam panu Pietrzakowi napisać sms’a, że jest „beznadziejnym lekarzem, do niczego się nie nadaje i już do niego nie wrócę” ?. Lubię lekarzy, którzy nie uważają się za wyrocznię i podchodzą z dystansem do siebie i swojego zawodu. Nawet gdyby więc diagnoza była rzeczywiście błędna, to prawdopodobnie i tak wróciłabym do pana Pietrzaka na kolejną wizytę.

Przed operacją

Prosto z Łodzi, udałam się do szpitala w Brzezinach. Zrobiono mi badania i skierowano na ponowne usg. Po paru godzinach dostałam informację, że to najprawdopodobniej zapalenie wyrostka robaczkowego. Zapytano mnie, czy zgadzam się na hospitalizację. Oczywiście to zrobiłam. Zostałam przeniesiona od razu na oddział chirurgiczny i jedna z pielęgniarek przyniosła mi papiery do podpisania. Była to zgoda na operację i zaakceptowanie wszystkich skutków ubocznych, które niesie za sobą tego rodzaju zabieg.

Tutaj zapaliła mi się czerwona lampka w głowie. Dwie strony A4 opowiadały, co może mi się stać w trakcie i po operacji. Załamałam się i wpadłam w delikatną panikę. Przeryczałam z godzinę. Nikt się tym nie zainteresował, nikt nie miał czasu niczego mi wytłumaczyć, nikt z personelu nie znalazł pięciu minut, żeby wyjaśnić mi parę rzeczy. Za to jedna z pielęgniarek bardzo ochoczo mnie ponaglała do złożenia podpisu. A kiedy już to zrobiłam stwierdziła, że jest już za późno, wszystko zostało odwołane i nie będę dzisiaj operowana, bo lekarze nie mają czasu. Wyobrażacie sobie, co to znaczy dla kogoś, kto jest w strachu o własne życie i kiedy w końcu pogodził się z losem, to mu się mówi żeby spadał, bo przegapił swoją szansę?

Dopiero Piotrek z moimi rodzicami przyprowadził po jakimś czasie młodego lekarza. Był jedyną osobą, która zaczęła mi wyjaśniać wszystko, co do czego miałam wątpliwości. Dowiedziałam się, że nie można stwierdzić jednoznacznie zapalenia wyrostka, dlatego w papierach wpisane jest „podejrzenie”. Ostateczną diagnozę wydaje histopatolog, który bada wyrostek już po wycięciu. Chirurg jest w stanie stwierdzić zapalenie wyrostka dopiero, kiedy pacjenta „otworzy”. Ponad to, jeżeli bym zwlekała z operacją a okazałoby się, że rzeczywiście mam zapalenie wyrostka, mógłby on się rozlać i stworzyć zagrożenie mojego życia. Piotrek zapytał wtedy, kiedy mogą mnie operować. Lekarz odparł, że w każdej chwili, jeżeli tylko wyrażę na to zgodę. Wyobraźcie sobie teraz wkurw nas wszystkich na tę wredną pigułę, która tak naprawdę igrała z moim życiem informując nas, że „operacji dzisiaj nie będzie”. Ciekawe, czy poniosłaby konsekwencje, gdyby w nocy mój wyrostek się rozlał.

Operacja

Kiedy lekarz dowiedział się, że zgoda została już wcześniej przeze mnie podpisana, zarządził przygotowania. Musiałam umyć się specjalnym płynem i założyć szpitalną tunikę, wiązaną na plecach. Uwierzcie, że czułam się, jakbym żegnała się z życiem. Byłam załamana i bałam się przeokrutnie. Kazano mi położyć się na łóżku i dwie pielęgniarki zawiozły mnie przed blok operacyjny. Tam przesiadłam się na inne łóżko. Pielęgniarki zauważyły moją obrączkę i powiedziały, że koniecznie trzeba ją zdjąć. Niestety, nie udało nam się. Palce spuchły mi do tego stopnia, że za nic na świecie nie chciała się skubana zsunąć. Postanowiły zawieść mnie na blok. Tam musiałam przesiąść się na kolejne łóżko. Tym razem bez kółek. Sala operacyjna wyglądała jak na filmach. Byłam w szoku, bo spodziewałam się czegoś gorszego.

Przyszedł chirurg i młody lekarz, który wcześniej ze mną rozmawiał. Na sali była też pani anestezjolog, która przeprowadzała ze mną wywiad. W tym czasie chirurg zdołał zdjąć mi obrączkę. Do tej pory nie wiem, jak mu się to udało. Nałożono mi maskę z tlenem i wpuszczono coś w wenflon. I tu nastąpił koniec mojego strachu, zamartwiania się i stresu. Wybudzono mnie w moim poczuciu po minucie, byłam śpiąca jak jasna cholera. W rzeczywistości minęły jednak ponad dwie godziny. Pamiętam słowa, które mnie obudziły „Pani Sylwio, operacja się udała”. A ja na to „I miałam to zapalenie wyrostka w końcu?” ?. Miałam. I to ostre. Potwierdził to wynik histopatologiczny, który odebrałam dzisiaj ?.

Później pamiętam, że wieziono mnie przez dłuższy czas na łóżku. Cały czas starałam się jak najmocniej obudzić, chociaż jedyne czego pragnęłam to zasnąć i się porządnie wyspać. Kiedy dojechaliśmy na oddział, przejechaliśmy szybko obok Piotrka i moich rodziców. Nie zdążyliśmy nawet słowa zamienić. Za to publiczne szpitale mają ode mnie wielki minus. Przecież wystarczyłoby nam 5 minut i wszyscy byliby zadowoleni.

Kiedy dowieziono mnie na salę, postanowiłam się poddać i odpłynąć. Niestety, wtedy dopadł mnie skutek uboczny narkozy – nudności. Było mi tak niedobrze, że ciężko mi to opisać. Myślałam, że za chwilę zwymiotuję i pielęgniarki przyniosły mi papierową miseczkę. Chyba tylko i wyłącznie dzięki silnej woli i świadomości tego, że gdyby wymioty mną szarpnęły to mogłabym rozerwać szwy, pohamowałam się. Postarałam się zasnąć. Wyszło mi to całkiem dobrze, ale budziłam się przy każdej zmianie kroplówki i podawany mi ciągle tlen też nie ułatwiał zapadnięcia w głęboki sen (strasznie mi w nos dmuchał, aż mi twarz marzła ?). Dodatkowo dobijało mnie, że nie mogę wstać (choćby za potrzebą) ani się przekręcić. Ciągle musiałam być na wznak, a to koszmar dla osoby, która całe życie śpi na boku.

Po operacji

Rano w sobotę przyjechał Piotrek z moją mamą. Najgorzej wspominam pierwsze podniesienie się. Do tej pory pamiętam ten ból. To było nie do opisania. Nie mogłam jednocześnie siedzieć i oddychać. Żeby w ogóle usiąść, potrzebowałam sporej pomocy Pio i mamy. Do toalety też prowadzili mnie we dwoje. Drobiłam kroki, jak osoba ucząca się na nowo chodzić. Skupiałam się tylko na tym, żeby oddychać i nie zemdleć. Pierwszego dnia po operacji nie było mi wolno pić ani jeść. Byłam karmiona dożylnie. Generalnie praktycznie cały dzień i noc przespałam. Wypoczęłam wtedy niesamowicie, a to podobno bardzo ważne po operacji.

Drugiego dnia potrzebowałam jeszcze pomocy przy podnoszeniu się, ale wystarczyła mi jedna osoba. Starałam się być jak najbardziej samodzielna. Wiedziałam, że jak najszybciej muszę wstać i chodzić bez niczyjej pomocy, żeby rana dobrze się zrosła. Wkładałam mnóstwo wysiłku w to, żeby starać się wyprostować w trakcie stania. Przez cały dzień mogłam wypić 3 szklanki wody i to było niebo. Cudownie było móc pić. Jedzenia mi wcale nie brakowało. Cały dzień nie spałam. Liczyłam, że dzięki temu prześpię noc. Udało mi się to do 2. Wtedy obudził mnie ból. Był mega silny i o jakiejś 2.30 poddałam się i poprosiłam pielęgniarkę o kroplówkę z środkiem przeciwbólowym. Dzięki niej spałam praktycznie do obchodu.

Trzeciego dnia mogłam już więcej pić i potrzebowałam coraz mniej pomocy przy podnoszeniu. Nie mogłam jednak dalej jednocześnie chodzić i mówić. Skupiałam się na oddychaniu. Popołudniu salowa zainstalowała mi na łóżku drabinkę i trójkąt do podnoszenia się. Ależ ja byłam szczęśliwa, że nie muszę dzwonić do Pio albo mamy, żeby mnie zaprowadzili do toalety ❤️! Byłam prawie samodzielna ?. W nocy praktycznie nie spałam przez ból. Wiedziałam, że następnego dnia zostanę wypisana do domu i nie chciałam przyzwyczajać organizmu do środków przeciwbólowych. Męczyłam się tej nocy, ale opłacało się, bo później w domu spałam jak dziecko. Nie użyłam nawet jednej z przepisanych tabletek przeciwbólowych.

Czwartego dnia zezwolono mi jeść. Dieta lekkostrawna. Na śniadanie zjadłam kilka łyżek szpitalnej owsianki i czekałam z utęsknieniem na wypis. Jednak przed tym, musiałam mieć zdjęty opatrunek z rany. Miałam na nią nie patrzeć, ale ciekawość zwyciężyła. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale blizna którą zobaczyłam, przyprawiła mnie o płacz i załamanie nerwowe. Zadzwoniłam do Piotrka i ryczałam mu w słuchawkę ?. Wypis dostałam około południa. Przyjechali po mnie rodzice. Droga do domu była koszmarem. Mimo, że mieszkam jakieś 2 km od szpitala to myślałam, że nie dojadę. Każdy ubytek w jezdni powodował nieziemski ból. Jednak kiedy już dotarliśmy, mega się cieszyłam, że jestem już u siebie i mogę w spokoju dochodzić do zdrowia.

Rekonwalescencja

Moja rekonwalescencja trwa do tej pory. Przez trzy tygodnie po operacji trzymałam się diety lekkostrawnej. Jeszcze przez jakiś czas nie wolno mi nic dźwigać, ani z niczym się szarpać. Muszę codziennie nagrzewać bliznę. Przez pierwsze tygodnie bolała mnie cała prawa część brzucha. Musiałam nauczyć się prostować w trakcie stania oraz jednocześnie chodzić i mówić. Nie potrafiłam krzyczeć przez kilka tygodni (mąż twierdzi, że to był plus ?). Śmiech, płacz, czy gwałtowne ruchy powodowały mega ból. Dopiero po miesiącu mogłam zacząć spać na boku (do tej pory jeszcze nie leżałam na brzuchu). Teraz już tylko czasem czuję silne kłucie w okolicach blizny. Lekarz powiedział mi, że tak naprawdę po operacji człowiek dochodzi do siebie przez około rok. Wszystko musi się dobrze zrosnąć. Więc dalej walczę ?.

Mieliście kiedyś operację? Jeżeli tak, to dajcie znać, jak ją wspominacie ?.

PS. Blizna wygląda nie wygląda za dobrze. Mam skłonności do bliznowców i nie podoba mi się, że zaczyna ją wybijać w górę ???. Trzymajcie kciuki, żeby zbladła i się zmniejszyła. Mogłaby być nawet taka jak na 3 zdjęciu…