Kiedy wchodzimy w wiek dorosły mamy zakodowane w głowach przez społeczeństwo, że należy znaleźć partnera, wziąć ślub, mieć dziecko, pobudować dom i… No właśnie, co dalej? Ciekawi mnie, jak wiele osób, które wykonały te podpunkty (często z narażaniem swojego zdrowia psychicznego i fizycznego) ocknęło się po kilkunastu/kilkudziesięciu latach z myślą, że tak naprawdę nie zrobiły nic z tego, o czym marzyli tak naprawdę. Dzisiejszy wpis jest efektem moich życiowych i egzystencjalnych przemyśleń z ostatnich trzech lat. Zapraszam Was w podróż po zakamarkach umysłu osoby, która zdecydowała się wyrwać ze schematu narzuconego przez społeczeństwo.
Partner i dzieci
Najpierw rozprawmy się z kwestią posiadania partnera. Czy każdy musi chcieć go mieć i stworzyć stały związek? No nie. Ale coraz więcej osób ze strachu przed samotnością i przez teksty rodziny/znajomych w stylu „bo zostaniesz starą panną/starym kawalerem” (jakby było w tym coś złego ?♀️) znajduje kogoś na siłę. Kogoś, kto często okazuje się nieodpowiedni. Ja przyznaję szczerze, że gdybyśmy się z Pio nie poznali, to skończyłabym zapewne podobnie. Też miałam w głowie zakodowane, że trzeba znaleźć partnera i to najlepiej przed 25 rokiem życia, żeby do 30 urodzin zdążyć spłodzić z nim dwójkę dzieci. Najlepiej oczywiście parkę. A jeśli się nie uda, to poświęcić się i spróbować raz jeszcze, żeby mieć reprezentanta obu płci. Tylko bez przesady, bo czwórka dzieci to już przegięcie. A jedno? Jeszcze gorzej! Przecież kto to słyszał być takim wygodnickim egoistą, żeby dziecku rodzeństwa nie zapewnić ?.
Przeraża mnie, jak wiele osób nie potrafi wyrwać się ze schematu. Jak wiele z nas tkwi w tym, co jest nam wpajane od dziecka do głowy. Według mnie, każdy powinien żyć po swojemu. Posiadanie partnera Cię nie definiuje. Przecież można żyć samemu nie będąc wcale samotnym. Nie w obecnych czasach. A dzieci? Mnie pytania o to, kiedy się na nie zdecydujemy nie drażnią. Zawsze grzecznie odpowiadam zgodnie z prawdą, że kiedy MY OBOJE będziemy mieli na to ochotę, to rozpoczniemy starania. Niestety często zdarza mi się spotykać z drążeniem przez rozmówcę tematu dalej „ale latka lecą”, „im będziecie starsi, tym gorzej”, „skąd masz pewność, że uda Ci się zajść?”. W tym momencie zazwyczaj ręce mi opadają i zwyczajnie stwierdzam, że jak nam nie „pyknie”, to adoptujemy dziecko. I tu następuje szok i niedowierzanie ze strony rozmówcy – „jak to?!”. Normalnie. „Ale takiego dziecka to się jak swoje nie pokocha…”. A tu z kolei następuje szok i niedowierzanie z mojej strony ?.
Co by było, gdyby…
Jestem wdzięczna, że poznałam właściwą osobę. Dzięki Piotrkowi moje życie nabrało zupełnie innego wymiaru. Co jednak, gdybym go nie spotkała? Zapewne wyszłabym za kogoś, kogo wcale bym nie kochała, tylko sobie to wmawiała. Tak jak robiłam przy poprzednich związkach. Jeden chłopak z którym się spotykałam tak mnie wnerwiał, że nie miałam ochoty nawet z nim rozmawiać. A jednak się z nim spotykałam i zapewne zgodziłabym się za niego wyjść, gdyby mnie zapytał. Teraz mnie to cholernie przeraża. Przecież byłby rozwód jak nic. Tylko stałoby się to zapewne po osiągnięciu wszystkich podpunktów z listy. Zostałabym z dziećmi i jakimś mieszkaniem/domem i zastanawiała się, gdzie popełniłam błąd. Pewnie po kilku latach doszłabym do wniosków, którymi dzisiaj się z Wami dzielę.
Jeżeli jeszcze chodzi o posiadanie dzieci, to nie ogarniam tego społecznego parcia. Czy ludzie serio nie rozumieją, że obecnie zatrważająca ilość kobiet ma niedoczynność tarczycy, cukrzycę, zespół policystycznych jajników, wady serca i inne choroby, które mogą przyczyniać się do niepłodności? A ile z nich pragnie dziecka najbardziej na świecie, ale nie może go mieć (i tu wchodzi też kwestia hejtu dla tak cudownego wynalazku medycyny jak in vitro)? Ile z nich zmaga się z fizycznymi i psychicznymi konsekwencjami poronień? I jeszcze jedna sprawa – dlaczego kobieta nie może po prostu nie chcieć dziecka? Nie każda z nas pragnie zostać matką. Są takie, które na starość załatwią sobie kogoś innego do podania szklanki wody ??.
Dom z ogrodem i basenem, nowe auto z salonu, luksusowe rzeczy, pełne konto…
Przyznam się, że po naszym ślubie sama wpadłam w tą pułapkę. Pułapkę dążenia do czegoś, co myślałam, że da mi szczęście. W końcu każdy powinien wybudować dom, najlepiej z ogrodem i basenem. On daje szczęście i spełnienie, prawda? Nie, nie prawda. W ostatnich miesiącach nastąpił w mojej głowie przełom – na jaką cholerę mi nowa chałupa? Zwizualizowałam sobie ją – zaprojektowałam bryłę, rozmieszczenie pokoi, każdy kąt domu, cały ogród, basen, salę kinową, garaż z zawartością. W końcu zamieszkałam w nim w myślach.
I wtedy, wyglądając przez okno w salonie na mój zajebisty ogród z basenem, zadałam sobie po raz pierwszy pytanie „i co dalej?”. Tułanie do końca życia, żeby utrzymać status? Żal z powodu lat straconych na pogoń za kasą? Zastanawianie się, jak mogłoby wyglądać nasze życie gdybyśmy poszli inną ścieżką? Oddawanie dzieci na wychowanie dziadkom i nianiom, żeby mieć czas zarabiać hajs? Moja mama do tej pory żałuje tego, że nie byliśmy z bratem w pełni wychowywani przez nią i tatę. Przez całe dnie przebywaliśmy z innymi osobami i dobrze wiemy jak to jest, kiedy rodzice nie mają dla dzieci czasu. Mimo iż byliśmy dobrze uświadomieni, że rodzice zapieprzają abyśmy my mieli lepiej, to i tak pozostawała tęsknota za wspólnie spędzanym czasem.
Zaczęłam analizować głębiej i doszłam do wniosku, że jak już ludzie wybudują sobie ten wymarzony dom, to dążą do kolejnych celów – kupienia auta prosto z salonu, kolekcjonowania luksusowych rzeczy, ubierania się u projektantów, zgromadzenia jak największej ilości gotówki na koncie… I sami nawet nie wiedzą, po co im to wszystko. Tak jak i ja nie wiedziałam, po jaką cholerę ja tego chcę. I tutaj wysnułam hipotezę, że tak bardzo gonimy za tym pieniądzem właśnie po to, żeby spełnić oczekiwania społeczeństwa. Czasem też troszkę chcemy sprawić, żeby inni nam zazdrościli. Szczególnie Ci, którzy czymś nam podpadli. Tyle tylko, że w efekcie zatracamy samych siebie. Nie wiemy już, czego sami chcemy, a czego oczekują od nas inni. Ani tego, czy marzenia w naszej głowie są nasze, czy może chcemy dostać to, czego pragną ludzie nas otaczający i zagrać im tym na nosie.
Wszystko na kredyt
Kredyty uważam za zmorę naszego świata. I naprawdę nie mogę pojąć, dlaczego ludzie tyle ich biorą. Jeszcze do niedawna chodziłam sfrustrowana, bo porównywałam się z innymi. W końcu większość moich rówieśników obecnie kupuje działki, buduje domy i płodzi dzieci. A ja? Mnie na to zwyczajnie nie stać. Nie mamy z Pio takich zasobów, żeby wybudować dom naszych marzeń. Ani nawet na to, żeby mieć dziecko. Ja wiem, że „matki polki” uważają, że na dziecko zawsze znajdą się pieniądze. Ja na szczęście jestem bardziej odpowiedzialna od nich. Nie walnę sobie dzieciaka kiedy wiem, że w trakcie niektórych miesięcy pensji Piotrka nie ma tydzień po wpłynięciu przelewu. Szczególnie wtedy, kiedy nawarstwią się nam opłaty i wpadnie jeszcze coś niespodziewanego, jak np. mandat, naprawa auta, czy coś w tym stylu. Mimo tego, wolimy przykombinowac na wszelakie sposoby i dotrwać do kolejnego przelewu. Nie bierzemy kredytów.
Nigdy nie wezmę też kredytu na wybudowanie domu, czy zakup samochodu. Nie potrafiłabym się pogodzić z odsetkami i tym, że zamiast odkładać sobie na spokojnie hajs przez 5-10 lat i uzbierać np. 500 tysięcy, to spłacałabym kredyt na 300 tysięcy przez 30 lat. No kuźwa noł łej. Nie będę tyrać na bank. I na to, żeby moje ego i jego „chcę mieć swój dom JUŻ!” wygrało. A to właśnie jemu poddaje się obecnie tak wiele osób. Przestałam porównywać się z rówieśnikami, kiedy większość z nich przyznała, że hajs na budowę ma albo z kredytu, albo od rodziców. Cieszę się ich szczęściem, ale ja ten wyścig oddaję walkowerem.
Własny wyścig
Są na tym świecie ludzie, którzy mają zajebiście, ale to zajebiście dużo szczęścia. Są też tacy, którzy dorabiają się poprzez oszustwa i kradzieże. Jednym z nas wiatr wieje w oczy całe życie, a drudzy mają go ciągle w żaglach. Dlaczego mamy rywalizować? Świat jest niesprawiedliwy i trzeba się z tym pogodzić. Im wcześniej, tym lepiej. Unikniemy wtedy frustracji i mnóstwa zaburzeń psychicznych. A co, gdyby każdy z nas stworzył swój własny wyścig? Wyścig do realizacji SWOICH marzeń? Zagłębiając się w siebie pojęłam, że większości rzeczy o których „marzyłam” wcale nie chcę i nie potrzebuję. Doszłam też do tego, co chciałabym zabrać ze sobą do grobu. I nie jest to świadomość posiadania. Chcę być, a nie mieć, chcę zabrać ze sobą wspomnienia i doznania, chcę doświadczyć tego świata jak najwięcej, chcę mieć tyle, żeby móc pomóc innym, żeby się tym podzielić. To da mi więcej szczęścia niż milion na lokacie.
Wyrwanie się ze schematu
Wyrwanie z narzuconych nam oczekiwań nie jest wcale proste. Pierwszym krokiem jest zdecydowanie uświadomienie sobie, że się tkwi w tym schemacie. Cieszę się, że mi się to udało. Zajęło mi to sporo czasu i kosztowało kupę nerwów, ale dzięki temu nie popełnię błędu, jakim byłoby obranie za cel życiowy nagromadzenia jak największej ilości hajsu. Imponowanie innym przestało mnie w ogóle obchodzić. Prowadzi to do błędnego kręgu – my czymś błyśniemy, później ktoś nas przebije, to my chcemy go prześcignąć itd. To nie ma sensu. Nigdy nie będziemy NAJ – najpiękniejsi, najbogatsi, najmądrzejsi na świecie, najlepsi we wszystkim. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nas w końcu prześcignie. Mówię zdecydowane nie wyścigowi szczurów, w którym każdy prędzej czy później jest skazany na porażkę. Uświadomiłam sobie ostatnio, że nigdy nie będę Tony’m Starkiem ?. A to dla mnie jak dla dziecka wiadomość o tym, że Święty Mikołaj nie istnieje ?. Bądźmy więc po prostu sobą. Dążmy do samorealizacji, do bycia szczęśliwym. Tylko najpierw dobrze się zastanówmy, co naprawdę da nam poczucie szczęścia i spełnienia.
Nasze marzenia
W obrębie naszych marzeń nie znajduje się już budowa domu, kupno nowego auta, czy posiadanie dziecka jak najszybciej. Nie będziemy dążyć do tych celów w ciągu najbliższych lat. Planujemy natomiast dbanie o naszą relację, mnóstwo podróży, dziesiątki książek do przeczytania, wiele nowych umiejętności do opanowania, pomoc dzieciom w domach dziecka i po ich opuszczeniu, czy realizowanie marzeń rodziców (bo sami nie mieli na to czasu, musieli tyrać na dom, samochody i utrzymanie dwójki dzieci). Chcielibyśmy mieć tyle kasy, żeby nam na to starczało ?. W ten sposób będziemy zasypiać i budzić się z satysfakcją, a nie frustracją.